www.lezenska.pl   

Ależ Marianno!

POWIEŚĆ

Katarzyna Leżeńska

FRAGMENTY

– Kobieta, którą mąż rzuca dla innej, jest w luksusowej sytuacji – oświadczyła Marianna, spuszczając Kaprysa ze smyczy. - Żeby nie wiem jak długo zatruwała życie mężowi, i tak cała wina spada na niego. Ona może sobie spokojnie odgrywać pokrzywdzone niewiniątko.

Prószyński i S-ka
wrzesień 2006

Gruner+Jahr
wrzesień 2005

Prószyński i S-ka
styczeń 2005

– A co z kobiecą solidarnością, koleżanko Łącka? Nie jest ci chyba obca? – oburzył się teatralnie Antek.

– Pewnie, w szóstej klasie w wyborach do samorządu głosowałam na Agnieszkę, chociaż kochałam się wtedy w Tomku, pamiętasz? – Zwróciła się do Agnieszki, która skwapliwie potwierdziła, nie przerywając nerwowego przeszukiwania kieszeni. – Sprawa jest oczywista: facet szukał tego, czego nie dostawał w domu.

– Aha – mruknął Antek. – To znaczy czego nie dostawał?

Posłuchaj fragmentów
"Ależ Marianno!"
w wersji audio (mp3):
•  fragment 1
•  fragment 2
•  fragment 3.
Czyta Dorota Chotecka.

– Różnych rzeczy może człowiekowi brakować. – Agnieszka postanowiła w końcu włączyć się do rozmowy.

Marianna wysłuchała błagalnych pojękiwań Kaprysa i rzuciła mu patyk.

– Tylko dlaczego na ogół chodzi po prostu o to, żeby przespać się z kimś nowym?

– Ależ Marianno! – W ciągu dwudziestu lat burzliwej przyjaźni Antoni wyspecjalizował się w wypowiadaniu tej kwestii afektowanym tonem ojca Marianny. Wszyscy znajomi próbowali go naśladować, ale nikomu się nie udawało. – Dlatego, że nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie przez dwadzieścia lat spać z tą samą osobą – wyjaśnił.

– Antek, daruj, ale nie pamiętam, żebyś ty spał z tą samą osobą choćby przez dwa lata – wtrąciła przytomnie Agnieszka. – Nie chodzi o seks, tylko o satysfakcjonujący związek.

– Satysfakcjonujący związek bez seksu? – zdziwił się Antek.

– Nawet po najbardziej szalonej nocy przychodzi ranek, kiedy trzeba włożyć majtki i zająć się resztą życia – oświadczyła Agnieszka dobitnie, wzbudzając żywe zainteresowanie, a raczej niedowierzanie, nastoletniej pary całującej się na ławce. – Nie zbudujesz związku, nie wychodząc z łóżka.

– A jak nie chodzisz do łóżka, to ci się związek rozpadnie – odparował Antoni.

Młodzi ludzie zerwali się z ławki i oddalili z takim pośpiechem, jakby dopiero teraz zrozumieli, na czym polegał ich błąd. Chłopak zerknął tylko przelotnie w ich stronę, ni to z oburzeniem, ni to z zazdrością. Nic dziwnego: nie dość, że tkwią bezczelnie na środku ścieżki rowerowej, to jeszcze gadają o seksie jak o pogodzie. Okropność. Każdy by tak chciał.

– Rzygać mi się chce od tych waszych gadek – oświadczyła Marianna umiarkowanie elegancko. – Małżeństwo nie kręci się wokół majtek i łóżka! Jest tysiąc spraw ważniejszych niż seks.

– Jakich? – zapytali jednocześnie Agnieszka i Antoni.

* * *

I z kim tu gadać o istocie małżeństwa, myślała Marianna. Z wdową, której małżeństwo naznaczyły lata nieuleczalnej choroby, i z rozwodowym recydywistą, dla którego jedyną liczącą się na świecie osobą jest jego matka!

Seks, seks! W gruncie rzeczy Antek ma rację. Nie ma sensu udawać, że po dwudziestu trzech latach to jeszcze coś więcej niż wieloletni nawyk. Taki sam jak wędrowanie dłoni Piotra po jej udzie podczas jazdy samochodem. Kiedyś było wyrazem czułości, przelotną pieszczotą, czasami gestem posiadania czytelnym dla wyposzczonych autostopowiczów. Dziś jest nawykiem, odruchem takim samym jak przesuwanie dźwigni zmiany biegów. I dla niego, i dla niej.

Przyspieszyła kroku, niepokojąc się o Kaprysa. Niesłusznie. Tuż za rogiem ujrzała swego psa całkowicie zajętego wielką dożycą, która ze stoickim spokojem, a nawet pomrukami zadowolenia przyjmowała zaloty golden retrievera. Tuż obok stała młoda kobieta, niewątpliwie właścicielka nieznanej Mariannie suki.

– Jak tam, Kaprysku, widzę, że stęskniłeś się za Karą – przemawiała do oszalałego z zachwytu psa zaskakująco wysokim, niemodulowanym głosikiem dziecka.

Była niewysoka, ciemnowłosa i najzupełniej przeciętna. Marianna bezwiednie, a raczej bezrefleksyjnie, zakonotowała znany jej skądś geometryczny wzór na wielkiej kolorowej koszuli dziewczyny. Ktoś tak drobny doprawdy nie powinien nosić przydużych męskich koszul w romby.

Później Marianna będzie się zastanawiać, co w tym czasie robiła jej skrupulatnie pielęgnowana czujność, nie mówiąc już o kobiecej intuicji. Mogła się przynajmniej zdziwić, że osoba, którą widzi pierwszy raz w życiu, zna z imienia jej psa. Mogło ją zastanowić, że tak młoda kobieta nosi koszulę identyczną jak ta, którą kupiła Piotrowi dziesięć lat temu w Nowym Jorku.

– Nie wiedziałam, że Kaprys ma większą od siebie koleżankę – zaczęła z uśmiechem standardową pogawędkę właścicieli zaprzyjaźnionych psów. – Na ogół obchodzi duże psy wielkim łukiem.

– Kara jest wyjątkowo spokojnym cielaczkiem – odpowiedziała dziewczyna, a jej głos zadrżał lekko, nie na tyle jednak, by zwróciło to uwagę kogoś, kto nigdy z nią nie rozmawiał. – Psy to wyczuwają.

Długo potem, ale nie teraz, Marianna pomyśli z mieszaniną podziwu i niechęci, że niektóre kobiety mają jednak nerwy jak cumy okrętowe.

Tymczasem przypięła Kaprysowi smycz i pospieszyła do domu, ze znużeniem myśląc o pracy, która czeka na nią nietknięta od rana.

* * *

W piątek, zaledwie parę dni po długim weekendzie spędzonym u wspólnym znajomych na Mazurach, Piotr zaskoczył Mariannę, wracając z pracy wczesnym popołudniem. Miał ją zaskoczyć jeszcze bardziej, ale nie wyczuła tego żadnym z sześciu zmysłów, kiedy wszedł do kuchni i powiedział po prostu:

– Musimy porozmawiać.

Marianna, niegdyś wielbicielka cynicznych mądrości Oscara Wilde'a, wzorem mistrza uważała, że los nie wysyła heroldów w postaci dających się określić znaków. Gdy w trakcie retrospekcji odczytujemy coś jako sygnały, są to zazwyczaj zachowania czy odezwania, które powinny były dać nam do myślenia, ale nie dały.

I oto na chwilę przed tym, zanim usiadła z Piotrem przy kuchennym stole, nagle poczuła się jak detektyw w przełomowym momencie śledztwa, kiedy wszystkie oglądane dotąd oddzielnie i same z siebie nic nieznaczące kawałki układanki wskakują na swoje miejsce, tworząc zaskakującą, ale oczywistą całość. Pewnie dlatego, kiedy chwilę później Piotr oświadczył, że odchodzi, jedynym dającym się zidentyfikować uczuciem Marianny była idiotyczna satysfakcja, że mimo wszystko przeczuła, domyśliła się, nie dała się całkowicie zaskoczyć.

Decyzja Piotra nie była ani groźbą, ani początkiem nowej gry małżeńskiej. Okazało się, że lakoniczną informację poprzedziły przygotowania, które pół godziny później pozwoliły mu po prostu przystąpić do przemyślanego w szczegółach pakowania. Po dwóch godzinach przyjechała furgonetka, a Piotr przetransportował swoje rzeczy do siebie. To znaczy do tego nowego, nieznanego Mariannie miejsca, które od teraz miało być Piotrowym "u siebie", a które – jak przyznał – szykował od pół roku.

Trudno powiedzieć, co bardziej zastanawiało w tym wszystkim Mariannę, która cały ten czas spędziła przy kuchennym stole: decyzja męża czy jej własna ślepota.

Późną nocą udało jej się wreszcie wstać z krzesła i zdążyć na czas do łazienki, gdzie wymiotowała długo, solennie i do dna. Z pustką w głowie i w żołądku dotarła w końcu do łóżka. Mimo wszystko łatwiej było leżeć bezsennie, niż bezsennie siedzieć.

Z samego rana przyjechała Irena, która do północy rozmawiała z ojcem i nadal czuła w nogach ich nocny spacer z centrum na Koło, gdzie mieszkała. Weszła do domu, używając swoich kluczy, i bezceremonialnie wkroczyła od razu do pokoju matki.

– Żyjesz? – zapytała retorycznie, bo Marianna siedziała oparta o zagłówek łóżka i wpatrywała się w drzewa za oknem, które w tym roku dorosły wreszcie do wysokości pierwszego piętra.

Marianna z trudem opanowała automatyczną reakcję matki, która nawet z oderwaną ręką poda dziecku herbatę i nie zapomni zamieszać cukru. Zresztą z oczami jak królik trudno nawet przed dzieckiem udawać pogodną obojętność. No i dziecko jest już za stare, by dać się zwieść.

– A bo ja wiem? – odpowiedziała szczerze.

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.

– Pod żadnym pozorem nie wpuszczaj tu nikogo – wzdrygnęła się Marianna. – Nie chcę, żeby mnie ktoś oglądał w tym stanie.

– Wszystko pod kontrolą. – Irena pomachała matce ręką w uspokajającym geście, otwierając jednocześnie drzwi swojej babci. – Na wszelki wypadek zawezwałam posiłki.

* * *

Nowa redakcja "Omnibusa" przypominała przestronne akwarium podzielone niby–ściankami na niby–pomieszczenia. Okropność, wzdrygnęła się Marianna, ale z drugiej strony, jaka wygoda, pomyślała, bez trudu dostrzegając Agnieszkę za jedną z szyb. Pomachała jej ręką.

Agnieszka również pomachała, a rozmawiający z nią właśnie wysoki mężczyzna odwrócił się z zainteresowaniem. Trudno było nie poznać Michała Lipińskiego. Oboje ruszyli ku niej.

Niektórym czas zdaje się sprzyjać, pomyślała Marianna z mieszaniną podziwu i irytacji. Nerwowo zerknęła na pobliską szybę, ale zobaczyła przez nią tylko wysoką, młodą dziewczynę z wściekłością opróżniającą biurko. Jej własne odbicie było zbyt niewyraźne, by mogło ją uspokoić, przeciągnęła więc szybko ręką po włosach, burząc przedziałek i złudzenie uporządkowanej fryzury.

– Cześć!

Michał z daleka już wyciągnął rękę, ale nie zmiażdżył jej dłoni, jak się tego nie wiedzieć czemu spodziewała, tylko trzymając za rękę, otaksował ją bezceremonialnie. Marianna nie pozostała mu dłużna, zresztą dawny chudzielec o zbyt długich kończynach stał się naprawdę interesującym mężczyzną, więc było na co popatrzeć. I kto powiedział, że siwizna postarza? Z pewnością nie mężczyzn.

– Nic się nie zmieni... – zaczęli jednocześnie i jednocześnie przerwali.

– To wy też czujecie ten przymus? – zdziwiła się Agnieszka. – Wydawało mi się, że tylko ja muszę od tego zaczynać wszystkie rozmowy z dawnymi znajomymi. Nawet jeśli zamienili się w wieloryby.

– Masz coś do mnie? – oburzyła się Marianna.

– Czy do mnie? – zainteresował się Michał.

– To może kawy? – zaproponowała Agnieszka dyplomatycznie.

– Wybuchnę, jak wypiję jeszcze jedną – skrzywił się Michał. – Idźcie same, ja muszę gasić ten pożar w burdelu. Może następnym razem pogadamy.

Posłał Mariannie uśmiech, który, jak pamiętała, powalał łany studentek rozmaitych kierunków, i zniknął za jedynymi nieprzeszklonymi drzwiami w zasięgu wzroku.

– O ile będzie następny raz – mruknęła Agnieszka, kierując Mariannę znowu do windy. – Kawa jest piętro niżej.

– Co się znowu stało?

– Nasi nowi władcy zażyczyli sobie natychmiastowej likwidacji całego działu internetowego. Zostawili jednego sierotkę do podtrzymywania życia witryny czasopisma, a reszcie dali wymówienia. Prezes skreślił Internet z wszelkich planów, bo się biedak przejechał na jakichś inwestycjach w sieci.

– A nie mówiłam? – Marianna nie mogła się powstrzymać. – Bogu dzięki, że nie próbowałam się do was wkręcić.

– No – Agnieszka pokręciła głową – nie zazdroszczę Michałowi. Pozostał naczelnym, ale na razie może decydować co najwyżej o tym, czy wypije kawę czy jeszcze nie.

– Zawsze może odejść i zostawić to w cholerę.

– Niby tak, ale "Omnibus" to jego ukochane dziecko. Wystarczy, że małżeństwo mu się rozleciało.

– Witamy w klubie – mruknęła Marianna, siadając z rozmachem na plastikowym krzesełku w pomieszczeniu będącym skrzyżowaniem kawiarni ze szkolną stołówką. – Co się stało?

– Żona opuściła go dla swego instruktora tai–chi. Dziesięć lat młodszego zresztą.

– Że też mnie to nigdy nie przyszło do głowy.

– Ćwiczyć tai–chi czy romansować z dziesięć lat młodszym?

– Ani jedno, ani drugie – przyznała Marianna z westchnieniem. – Odważna.

Agnieszka pokręciła głową z powątpiewaniem.

– Coś ty, raczej bez wyobraźni – powiedziała. – Ja bym się nie zdecydowała. Sen by mi z oczu spędzały te dorastające wciąż roczniki chętnych.

– Ale co, tak po prostu poszła w siną dal?

– W siną dal to poszedł Michał, bo mieszkali w domu należącym do jej rodziców. To zresztą cała historia. Paulinie wydawało się, że puści go w skarpetkach i jeszcze dostanie dożywotnie alimenty na siebie. Jej ojciec jest adwokatem. Musiał jej nagadać głupot, a ona druga głupia, że na to poszła, w każdym razie próbowali przeprowadzić rozwód z winy Michała. Ciągną zresztą do dzisiaj ten cyrk po apelacjach, ale wiele już nie wywalczą.

– A co z dzieckiem?

– Chłopak wykręcił starym prawie taki numer, jak oni wykręcili jemu, i odmówił zdawania na jakiekolwiek studia. Założył z kolegą firmę, która wytwarza i sprzedaje dźwięki. – Agnieszka wzruszyła ramionami. – No tak.

– To znaczy co wytwarza? – zapytała Marianna, marszcząc czoło.

– Takie różne dziwne dźwięki, nie wiem, kropla, która drąży kamień, albo szum jodeł na gór szczycie. Potem przetwarzają je komputerowo i sprzedają za ciężkie pieniądze.

– Komu?

– A skąd ja mogę wiedzieć? – zdenerwowała się Agnieszka. – Może awangardowym muzykom albo tym, co jeżdżą palcem po winylowych płytach i wiesz... no, didżejom.

* * *

Początkowo był zbyt skołowany rozwojem wydarzeń, by w ogóle myśleć o swoim życiu erotycznym, zakończonym jak nożem uciął (brrr!). Po jakimś czasie ze zdumieniem doszedł do wniosku, że mimo wszystko da się tak żyć. Da się żyć bez seksu. Może tylko częściej niż zwykle brał prysznic. Trudno było to uznać za specjalnie satysfakcjonującą alternatywę, ale zawsze zmniejszało napięcie. Najważniejsze jednak, że wystarczyło parę miesięcy, by nawet w fantazjach pod prysznicem odkleił się od Weroniki. Szczerze mówiąc, w tych okolicznościach najlepiej sprawdzały się dawne, często nawet niespełnione fascynacje, które wydobywał teraz z pamięci w świetnym stanie, wciąż młode i nienadgryzione zębem czasu.

Dużo gorzej radził sobie z odzyskaniem panowania nad codziennością. Przerażały go tysiące najzwyklejszych czynności, których nagle musiał nauczyć się od nowa, bo w nowym otoczeniu niczego nie mógł robić na pamięć. Całe szczęście, że idąc z sypialni do ubikacji, jak dawniej skręcał w lewo, inaczej w środku nocy budziłby się pewnie z zębami w ścianie.

Nie pomogła mu też nagła zmiana jego sytuacji zawodowej. Cóż z tego, że nowi wydawcy "Omnibusa" podkreślali jego zasługi i to, jak cenna jest dla nich jego współpraca, skoro w gruncie rzeczy o niczym już prawie nie decydował.

Kiedy Agnieszka po raz pierwszy wspomniała o leku antydepresyjnym, tylko się żachnął. Ale kiedy w środku nocy, zamiast erotycznych fantazji albo dylematów wieku średniego, zaczęły budzić go zlewne poty i kołatania serca, poprosił ją o telefon i natychmiast umówił się z psychiatrą.

Miła pani doktor w nieokreślonym wieku zadała mu kilka pozornie obojętnych, ale celnych do bólu pytań. Musiał z miejsca pożegnać się ze złudzeniem, że jego sytuacja ma w sobie choćby cień wyjątkowości. Większość z tego, co wydawało mu się jego mroczną tajemnicą, w czterech ścianach gabinetu okazywało się niemalże powszechną normą. Lekarka kiwała głową ze zrozumieniem i przyjmowała bez mrugnięcia okiem wszystko to, co z najwyższym trudem z siebie wywlekał, w słusznym przekonaniu, że skoro już tu doszedł, nie ma sensu milczeć lub odpowiadać półsłówkami. Na szczęście nie namawiała go do przebudowy najgłębszych podstaw osobowości. Czuł się wystarczająco rozłożony na łopatki, by nie mieć chęci rozkładać się jeszcze na czynniki pierwsze. Po prostu zaproponowała mu lekarstwo, a w gruncie rzeczy po to właśnie tu przyszedł.

Pamiętał wszystkie wywody Pauliny o wyższości głębokiej pracy nad sobą nad tabletkami robiącymi wodę z mózgu, ale zgodził się natychmiast. Z czystej przekory. No i pewnie dlatego, że z dwojga złego wolał wodę w mózgu niż ołowianą kulę paniki w żołądku.

I cud się stał.

W ciągu miesiąca wszystkie lęki, poty i kołatania przeszły jak ręką odjął. Sypiał jak niemowlę po osiem, dziesięć godzin dziennie, odsypiając chyba jeszcze zaległości ze studiów.

Po następnych paru tygodniach z zadowoleniem, choć nie bez zakłopotania, skonstatował drugi cud: jak ręką odjął przeszło mu napięcie seksualne.

Po trzydziestu paru latach frustracji, tęsknot, niepokojów i nieustannej, mniej lub bardziej dotkliwej potrzeby poczuł spokój. Absolutny, a może nawet święty, spokój. Nie żeby nie mógł, po prostu nie czuł takiej potrzeby. Ani rano, ani wieczorem, ani w środę, ani w sobotę. Nawet pod prysznicem. Przestały go obchodzić gumki od stringów wystające znad biodrówek, dumnie sterczące sutki prezentowane światu bez stanika, a nawet pończochy zakończone szeroką koronką, migającą z głębokiego rozcięcia spódnicy. Mógł bez przeszkód koncentrować się na tym, co mają do powiedzenia posiadaczki tych wszystkich, doskonale mu teraz obojętnych, wspaniałości i każdy, kto go znał, musiałby przyznać, że to rewolucyjna zmiana.

Że też Paulina tego nie doczekała! Jej szczęście, że tego nie doczekała! Gdyby ktoś wcześniej mu powiedział, że można to rozwiązać w tak prosty sposób, zapewne już dawno nie byliby małżeństwem.

Ze zdumieniem przypominał sobie teraz wszystkie wymuszone decyzje, wszystkie rezygnacje, wszystkie bezsensowne działania i akcje, na które przystawał, nie mogąc dłużej znieść widoku jej nieruchomych pleców na drugim końcu małżeńskiego łóżka. Widział siebie, żałosnego idiotę, upokarzającego się przez kilka wieczorów z rzędu tylko po to, by Paulina z westchnieniem zgodziła się w końcu poleżeć chwilę pod nim z nieruchomą twarzą.

Był wolny. Teraz już naprawdę wolny.

* * *

Chciał oszczędzić Mariannie uroków podróży pociągiem osobowym i lokalną linią autobusową. Umówili się więc na dworcu w Zamościu, skąd szybko zawiózł ją na obiad do knajpy na rynku.

Marianna była głodna jak wilk i zmęczona wielogodzinną podróżą w zatłoczonym przedziale dla niepalących, w którym była jedyną niepalącą. Michał patrzył z uśmiechem, jak błyskawicznie rozprawia się z furmanką ruskich pierogów. Ciekawe, że kiedyś był przekonany, iż wszystkie kobiety zachowują się przy jedzeniu jak Paulina, która po drugim listku sałaty zaczynała się martwić dodatkowym milimetrem w talii. Tymczasem, z tego co widział i z tego co pamiętał z długich kolacji z Weroniką, zdrowy apetyt służył niektórym całkiem dobrze. Ciekawe, czy stosunek do jedzenia przekłada się jakoś na stosunek do seksu, pomyślał i natychmiast poczuł, że... zmienił lekarstwo.

Dopiero przy kawie z szarlotką i tabletką ibupromu Marianna była w stanie nawiązać przytomniejszą rozmowę.

– Co zrobiłaś z Kaprysem? – zapytał, bo dopiero teraz uświadomił sobie, że mogła z tym mieć trochę kłopotu.

– Jest na koloniach letnich u mojej mamy. Jak znam życie, upasie go jak tucznika, ale trudno. To co robimy? – rozsiadła się wygodniej w ratanowym fotelu. – Rozumiem, że jesteś kierownikiem tej wycieczki.

– Na razie ty siedzisz i przyglądasz się słynnym schodom ratusza, a ja siedzę i przyglądam się tobie. Czy mi się zdaje, czy zrobiłaś coś z włosami?

Marianna wzruszyła ramionami.

– Ufarbowałam, bo zaczynają siwieć. Całe życie byłam przekonana, że blondynki nie siwieją.

– To dobrze. Przynajmniej nie martwiłaś się przedwcześnie.

– Niby tak – uśmiechnęła się Marianna. – A jak już się napatrzę na schody, a ty na mój złocisty blond...

– To pojedziemy w świat.

– Tak po prostu? I co dalej?

– Musisz mieć wszystko zaplanowane?

– Nie wiem. Nie mam wielkiego doświadczenia w wyprawach w świat. Gdzie na przykład będziemy spali?

– Zapewne w jakimś hotelu.

Marianna odłożyła łyżeczkę, którą zdążyła już wydrążyć dziurę na wylot w szarlotce, i spojrzała Michałowi w oczy.

– A w tym hotelu... a w tym hotelu to będziemy spali razem czy osobno?

– A jak byś chciała? – zapytał, biorąc ją za rękę.

– Razem – powiedziała Marianna prawie niedosłyszalnie.

– No to razem – uśmiechnął się Michał.

Przez chwilę Marianna zajmowała się znowu rozgrzebaną szarlotką.

– Michał?

– Tak?

– A nie moglibyśmy trochę zmodyfikować tego planu?

– Słucham cię, Marianko – przysunął się bliżej.

– Moglibyśmy zacząć od tego hotelu?

Ależ Marianno! – pomyślałby lub nawet powiedział Michał, gdyby znał ją te drobne dwadzieścia lat dłużej. Ale nie znał i nic nie powiedział, bo zatkało go z wrażenia i z zachwytu. Nie mógł natychmiast rzucić się na nią, bo przewróciłby stolik ze szklanym blatem na środku zamojskiego rynku.

Tylko w filmach możliwe jest cięcie, po którym bohaterowie żwawo przystępują do wzajemnego zdzierania z siebie odzieży wraz z bielizną, na ogół w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. W świecie poza ekranem po takim pytaniu trzeba jeszcze zapłacić rachunek, przejść, choćby pospiesznie, na drugą stronę rynku, wynająć pokój i odbyć dłuższą dyskusję o tym, kto płaci.

Może dlatego, po wejściu do pokoju, zamiast paść sobie w ramiona, popadli w obopólne skrępowanie, które przerwała dopiero Marianna, oświadczając, że idzie pod prysznic. Nie miał wyjścia. Kiedy wyszła z łazienki owinięta dużym hotelowym ręcznikiem, musiał wyminąć ją w wąskim przedpokoju i również wejść pod prysznic. Czekała na niego w łóżku, z kołdrą naciągniętą po szyję. Szczerze mówiąc, przyglądała mu się raczej przestraszona niż zachwycona, kiedy wyszedł z łazienki. Bez ręcznika.

– Boisz się? – zapytał, odchylając kołdrę.

– Tak – odpowiedziała, patrząc mu w oczy.

×
SPIS KOLORÓW TŁA
AliceBlue
Aqua
Aquamarine
Azure
Beige
Bisque
Black
BlanchedAlmond
Blue
BlueViolet
Brown
BurlyWood
CadetBlue
Chartreuse
Chocolate
Coral
CornflowerBlue
Cornsilk
Crimson
Cyan
DarkBlue
DarkCyan
DarkGoldenRod
DarkGray
DarkGreen
DarkKhaki
DarkMagenta
DarkOliveGreen
DarkOrchid
DarkRed
DarkSalmon
DarkSeaGreen
DarkSlateBlue
DarkSlateGray
DarkTurquoise
DarkViolet
Darkorange
DeepPink
DeepSkyBlue
DimGray
DodgerBlue
FireBrick
FloralWhite
ForestGreen
Fuchsia
Gainsboro
GhostWhite
Gold
GoldenRod
Gray
Green
GreenYellow
HoneyDew
HotPink
IndianRed
Indigo
Ivory
Khaki
Lavender
LavenderBlush
LawnGreen
LemonChiffon
LightBlue
LightCoral
LightCyan
LightGoldenRodYellow
LightGreen
LightGrey
LightPink
LightSalmon
LightSeaGreen
LightSkyBlue
LightSlateGray
LightSteelBlue
LightYellow
Lime
LimeGreen
Linen
Magenta
Maroon
MediumAquaMarine
MediumBlue
MediumOrchid
MediumPurple
MediumSeaGreen
MediumSlateBlue
MediumSpringGreen
MediumTurquoise
MediumVioletRed
MidnightBlue
MintCream
MistyRose
Moccasin
NavajoWhite
Navy
OldLace
Olive
OliveDrab
Orange
OrangeRed
Orchid
PaleGoldenRod
PaleGreen
PaleTurquoise
PaleVioletRed
PapayaWhip
PeachPuff
Peru
Pink
Plum
PowderBlue
Purple
Red
RosyBrown
RoyalBlue
SaddleBrown
Salmon
SandyBrown
SeaGreen
SeaShell
Sienna
Silver
SkyBlue
SlateBlue
SlateGray
Snow
SpringGreen
SteelBlue
Tan
Teal
Thistle
Tomato
Turquoise
Violet
Wheat
White
WhiteSmoke
Yellow
YellowGreen